Pewnego słonecznego dnia wybrałem się na ryby. Potrzebowałem samotności, żeby przemyśleć swoje ostatnie porażki. Od lat grałem w tenisa, ale ostatni sezon był dla mnie katastrofą. Wypłynąłem na pełne morze. Nic nie mogłem złowić. Moja nerwowość raczej nie ułatwiała zadania. Tak naprawdę to nie zależało mi na połowie. Bardziej skupiałem się na oglądaniu fal. Po kilku godzinach ujrzałem ławicę ryb, więc szybko zarzuciłem przynętę i zaczęło się oczekiwanie. Czekałem bardzo, bardzo długo. W końcu przymknąłem oczy i zasnąłem…
Obudził mnie kapiący na moją twarz deszcz. Rozejrzałem się wokół. Zorientowałem się, że znalazłem się na małej wysepce. Nigdzie nie było widać łodzi. Na plaży dostrzegłem skromne domy z twardych liści palmowych. W tym momencie przypomniała mi się lektura „Stary człowiek i morze”, ponieważ główny bohater miał podobną chatkę, a przynajmniej tak sobie ją wyobrażałem. Zauważyłem na pomoście jakiegoś człowieka, który łowił ryby. Podszedłem do niego. Miał całą skórę w plamach i poharatane ręce. Jego oczy były duże i niezwykłe. Trochę się wystraszyłem. Poczułem pot spływający mi po plecach. Ręce zaczęły mi drżeć.
- Czy widział pan małą, drewnianą łódkę w tej okolicy? – zapytałem z nadzieją w głosie.
- Niestety nie widziałem. Przy okazji, jestem Santiago – przedstawił się staruszek. – Szukam pomocnika, ponieważ Manolin zachorował i nie ma kto ze mną wypłynąć w morze.
Zgodziłem się, chociaż nie chciałem opuszczać lądu, do czasu znalezienie łódki. Santiago był nieustępliwy i zaproponował mi, żebyśmy wyruszyli od razu następnego dnia. Staruszek zaprowadził mnie do swojej chatki. Zanim się zorientowałem, zwierzałem mu się ze wszystkich tajemnicy.
- Przegrałem mecz w tenisa. Rzucam sport! To dlatego wyruszyłem w morze, żeby odpocząć. Spotkało mnie jednak nieszczęście i wylądowałem tutaj – powiedziałem, ocierając łzy rękawem.
- Chodź, pokażę ci szkielet wielkiego marlina.
Santiago zaprowadził mnie do swojego trofeum i powiedział mi, że zanim zdobył tę rybę, nic nie mógł złowić przez osiemdziesiąt cztery dni. Pewnego dnia wyruszył w morze i na jego przynętę złapała się wielka ryba. Walczył o nią cały dzień, ale się nie poddał i wygrał. Gdy był pewien sukces, zaatakował go rekin, który wyczuł krew marlina. Rybak pokonał go harpunem. Po chwili ukazał się nowy stwór, którego też pokonał. Bohater myślał, że to już koniec, ale w drodze powrotnej zaatakowało go całe stado rekinów. Santiago wiedział, że nie warto z nimi walczyć, bo mógłby stracić wszystko do obrony i przy kolejnym ataku nie mógłby nic zrobić. Niestety drapieżne ryby zaczęły atakować marlina. Gdy rybak wrócił na swoją wysepkę, z ryby został tylko szkielet, który mi pokazywał.
Gdy słuchałem tej opowieści, myślałem o swoim przegranym meczu. Uświadomiłem sobie wtedy, że nie warto się poddawać. Zanim się zorientowałem, nie było już obok mnie starszego mężczyzny, rybiego szkieletu ani wysepki. Siedziałem bezpiecznie w swojej łódce niedaleko od brzegu. Od następnego tygodnia znowu zacząłem trenować grę w tenisa.