Minęła już połowa wakacji, a ja wciąż nie wiedziałem, co mam począć. W ciągu trzydziestu dni nie zrobiłem nic pożytecznego. W pewnym momencie mnie olśniło. Uznałem, że wybiorę się na wycieczkę do Panamy. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się pomyśleć o czymś podobnym. Spakowałem rzeczy, zarezerwowałem lot i wyruszyłem.
Do Ameryki Środkowej dotarłem samolotem. Była to na szczęście szybka i przyjemna podróż, ponieważ udało mi się zasnąć. Od mojego hotelu dzielił mnie tylko rejs promem. Wsiadłem na pokład i wyruszyliśmy. Płynęliśmy już dość długo, gdy w pewnym momencie poczułem mocne uderzenie. Okazało się, że wpłynęliśmy w wielką skałę. Początkowo udawało mi się utrzymać równowagę, jednak po chwili poślizgnąłem się i wypadłem za burtę.
Obudziłem się w latarni. Byłem jeszcze lekko osłabiony po wypadku. Jednak miałem na tyle sił, aby się podnieść. W pewnym momencie usłyszałem donośny głos. To starszy, niebieskooki mężczyzna średniego wzrostu mruczał coś pod nosem.
-O, wreszcie wstałeś! Miło pana widzieć w dość dobrym stanie – powiedział nieznajomy.
-Dzień dobry – odpowiedziałem. – Jak długo już tu leżę?
-Jutro będzie 1467 dzień – rzekł.
-Słucham? – zapytałem ze strachem.
-Tylko się zgrywam. Jesteś u mnie od dwóch dni.
Po dłuższej rozmowie mężczyzna przedstawił się jako Skawiński i zaczął opowiadać o swoich przygodach, które przeżył. Powiedział też, że znajdujemy się w Aspinwall. Z jego opowieści dowiedziałem się, że w życiu miał wiele zajęć. Brał nawet udział w powstaniu listopadowym! Od nadmiaru informacji kręciło mi się w głowie. Opowiadał i opowiadał… Nagle razem z nim znalazłem się na rozbitej tratwie w Brazylii.
-No nie, znowu!-krzyknąłem.
-Spokojnie młody, wydostaniemy się- odpowiedział Skawiński tak jakby bycie rozbitkiem nie było dla niego pierwszyzną.
Okazało się, że nasza łódź rozbiła się na Amazonce. Wydostaliśmy się z tonącej tratwy i ruszyliśmy przez dżunglę, uciekając przed wężami, pająkami i drapieżnymi kotami. Po dziesięciu minutach uciekania opadałem z sił. Przetarłem oczy. Mrugnąłem nerwowo, bo nagle znalazłem się w kopalni, oczywiście ze Skawińskim. Nie wiedziałem, co się działo.
-Co jest?- zapytałem ze zdumieniem.
-Jak już mówiłem, nie ma żadnych obaw-mruknął Skawiński. Był to człowiek, który raczej niewiele mówił.
Myślałem, że zaraz zemdleję. Otrzeźwił mnie widok błyszczącego brylantu. Miałem przed sobą cudowny, przyzwoitych rozmiarów diament. Wciąż byłem oszołomiony i nie wiedziałem, jak to wszystko było możliwe. Następnie magicznie znaleźliśmy się na Pacyfiku. Trzymaliśmy harpuny w rękach i mieliśmy zestrzelić wieloryba. Powoli zaczynałem rozumieć, że przeżywam ze Skawińskim jego własne przygody. Ta podróż podobała mi się coraz bardziej. W pewnym momencie staruszek pokazał rękoma gest „ok”, po czym znalazłem się z powrotem w latarni.
-I jak, podobała ci się moja historia?-zapytał Skawiński.
-Była świetna, naprawdę mnie zainspirowała -powiedziałem.-Panie Skawiński, jestem bardzo wdzięczny za pomoc i za cudowną rozmowę, ale muszę się zbierać.
-Nie ma za co, powodzenia w dalszej podróży.
W zamian za pomoc dałem Skawińskiemu książkę pod tytułem „Pan Tadeusz”, którą wziąłem w podróż, bo po wakacjach od niej polonistka miała zacząć omawianie z nami lektur.
W taki właśnie sposób rozpoczęła się przygoda mojego życia. Zacząłem wszystko na nowo. Podobnie jak Skawiński zwiedziłem wiele miejsc i tak jak jego spotkało mnie wiele zabawnych, a także niebezpiecznych sytuacji.