<< Pan Tadeusz – opracowanie lektury
Wszyscy przygotowują się do polowania. Przyroda, przeczuwając zagrożenie, również szykuje się na swój sposób.
Tadeusz nie budzi się w porę, wyczerpany dniem poprzednim. Mężczyźni wyruszają bez niego. Chłopaka budzi Zosia. Wtedy dociera do niego, że pomylił Telimenę z Zosią. Zanim dociera do niego, co się stało, dziewczyna już zdążyła zniknąć.
Akcja przenosi się do karczmy Jankiela. Obok siebie stoją dwie karczmy – jedna dziedzica zamku, druga na złość postawiona przez Sędziego – obydwie dzierżawi Jankiel. Dowiadujemy się o nim, że jest cymbalistą, patriotą, dobrze mówi po polsku i czuje się Polakiem. Dobrze zarządza karczmą, nigdy nie ma na niego skarg.
W karczmie zebrała się szlachta i przy miodzie pitnym słucha księdza Robaka. Pretekstem do rozmowy jest tabakiera, którą ma bernardyn (a pochodzi ona z Częstochowy). Na początku wypowiada się na temat Napoleona, z którym Polacy wiążą duże nadzieje:
Napoleon, katolik jest najprzykładniejszy:
Wszak go papież namaścił, żyją z sobą w zgodzie
I nawracają ludzi w francuskim narodzie,
Który się trochę popsuł. Prawda, z Częstochowy
Oddano wiele srebra na skarb narodowy
Dla ojczyzny, dla Polski; sam Pan Bóg tak każe:
Skarbcem ojczyzny zawsze są Jego ołtarze.
Zgromadzeni mężczyźni szybko odchodzą od tematu – zaczynają żalić się na swój los szlachciców pod rządami Moskali. Ksiądz jednak za wszelką cenę chce zwrócić ich uwagę na naprawdę ważne tematy, związane z polskością.
«Oj, wielcy ludzie od tej tabaki kichali!
Czy uwierzycie państwo, że z tej tabakiery,
Pan jenerał Dąbrowski zażył razy cztery?»
«Dąbrowski?» — zawołali. «Tak, tak, on, jenerał.
Byłem w obozie, gdy on Gdańsk Niemcom odbierał;
Miał coś pisać; bojąc się, ażeby nie zasnął,
Zażył, kichnął, dwakroć mię po ramieniu klasnął:
»Księże Robaku — mówił — księże bernardynie,
Obaczymy się w Litwie może nim rok minie;
Powiedz Litwinom, niech mnie czekają z tabaką
Częstochowską, nie biorę innej tylko taką».
W końcu ksiądz pokazuje zebranym na dnie tabakiery postać Napoleona w zwykłej odzieży. Zgromadzonym kojarzy się z Kościuszką i zamiast skupić się na temacie, zaczynają kłócić się o rodzaj czapki, jaką ten nosił.
Bernardyn znowu zaczyna opowiadać, tym razem o Napoleonie i o tym, że jego nadejście jest już bliskie. Wypowiada ważne słowa, które mają nakłonić zgromadzonych do przygotowania powstania przed przybyciem armii francuskiej:
Więc nie dość gościa czekać, nie dość i zaprosić,
Trzeba czeladkę zebrać i stoły pownosić,
A przed ucztą potrzeba dom oczyścić z śmieci,
Oczyścić dom, powtarzam, oczyścić dom, dzieci!
Niestety nie ma czasu, by wyjaśnić im, jak rozumieć te słowa, bo przez okno karczmy widzi pędzącego konno Tadeusza, który jedzie na polowanie.
Emocje biorą górę nad polującymi i nie słuchają Wojskiego, który nakazuje im pozostać na miejscu. Większość rusza na zwierza i strzela do niego, co go rozwściecza. Próbuje wydostać się z pułapki i rusza tam, gdzie widzi lukę – tam stoi tylko Tadeusz, który dotarł na miejsce, i Hrabia z grupką ludzi.
Oni bez obawy
Stoją w kroku, na źwierza wytknęli flint rury,
Jako dwa konduktory w łono ciemnej chmury;
Aż oba jednym razem pociągnęli kurki
(Niedoświadczeni!), razem zagrzmiały dwururki:
Chybili. Niedźwiedź skoczył; oni tuż utkwiony
Oszczep jeden chwycili czterema ramiony,
Wydzierali go sobie.
Zostali sam na sam z rozwścieczonym zwierzęciem. Niedźwiedź już prawie dosięga Hrabiego, gdy pojawia się ratunek.
Gdy Asesor z Rejentem wyskoczyli z boków,
A Gerwazy biegł z przodu o jakie sto kroków,
Z nim Robak, choć bez strzelby — i trzej w jednej chwili
Jak gdyby na komendę razem wystrzelili.
Niedźwiedź pada nieżywy. Wojski gra na swoim bawolim rogu na znak zakończenia polowania. Asesor zaczyna kłócić się z Rejentem o to, który z nich zastrzeli niedźwiedzia. Spór kończy Gerwazy, mówiąc, że śmiertelna kula wyszła z jego broni (na dowód wycina ją z głowy niedźwiedzia), ale strzelcem nie był on sam, tylko ksiądz Robak, który wyrwał broń z jego drżących rąk. Gerwazy mówi, że do tej pory znał tylko jednego człowieka, który umiał tak strzelać – Jacka Soplicę. Ksiądz odchodzi niezauważony.
Polowanie kończy się wspólnym świętowaniem, myśliwi jedzą bigos. W drodze powrotnej zadowolony Wojski opowiada historię Domeyki i Doweyki – dwóch szlachciców, którzy ciągle się kłócili. W pewnym momencie chcieli zakończyć wieczny spór pojedynkiem, podczas którego mieli stanąć od siebie w odległości skóry niedźwiedziej. Sprytny Wojski pociął skórę na pasy i zszył ją tak, by miała łącznie kilkadziesiąt metrów. Strzelanie na taką odległość nie miało sensu i spór zakończył się bezkrwawo a dwaj szlachcice zostali przyjaciółmi.