<<powrót – Dziady, cz. II – omówienie lektury
Wieczór był ciepły, choć w powietrzu czuć było już listopadowy chłód. Mrok spowijał cmentarz, jedynie opuszczoną kaplicę oświetlał nikły blask księżyca. W oddali usłyszałam złowrogie pohukiwanie sowy. Czułam się nieswojo, ale mimo to weszłam do kaplicy.
Wewnątrz byli już wszyscy znani mi mieszkańcy wioski. Poczułam ulgę na widok znajomych twarzy. Cieszyłam się, że nie przyjdzie mi mierzyć się sam na sam ze zjawami, których wizja mnie przerażała. Nagle światła zgasły i zaczęło się.
– Naprzód wy z lekkimi duchy – zaczął obrzęd Guślarz. Po tych słowach zapalił kądziel i oczekiwał w skupieniu tego, co miało się wydarzyć.
Serce łopotało mi jak oszalałe. Z jednej strony byłam podekscytowana, bo nie codziennie mogłam porozumieć się ze zmarłymi, z drugiej strony paraliżował mnie strach. Z duchami nigdy nic nie wiadomo. Przełknęłam głośno ślinę, otarłam pot z czoła i czekałam.
Pod sufitem ujrzałam dwójkę rozkosznych, małych aniołków z pięknymi skrzydłami. Na myśl przyszły mi mityczne amorki i uśmiechnęłam się sama do siebie. Patrzenie na te dwie zbłąkane duszyczki uspokajało mnie. Czułam, że mój oddech się uspokoił, przestałam zaciskać ręce
-Czego potrzebujecie, by dostać się do nieba? – zwrócił się do dzieci Guślarz.
– Za życia nie zaznaliśmy cierpienia, dlatego teraz potrzebujemy gorczycy, by je nam zastąpiła – tymi słowami chłopiec skończył swoją opowieść.
Współczułam im, żal ścisnął mi serce. Guślarz jednak spełnił ich życzenie, co oznaczało dla nich otwartą drogę do nieba.
Nie pamiętam, co wydarzyło się później. Słowa Aniołków jeszcze długo dźwięczały mi w uszach. Zastanawiałam się, jak to możliwe, by tak małe istoty musiały prosić o łaskę nas, żyjących. Nie mogłam się pogodzić z tym, że brak cierpienia może spowodować cierpienie po śmierci. Myślałam o tym do końca obrzędu. Pochłonięta myślami, przeoczyłam wizyty kolejnych duchów.